niedziela, 27 grudnia 2015

Światło latarni.

Ostatnie słowa jakie zapamiętała przed straceniem przytomności to Ron...nie żyje.Czuła wtedy jakby ktoś wyrwał połowę jej serca wypalając bliznę na pozostałej części.Mówi się ,że bliźniaków łączy szczególna,magiczna więź którą trudno opisać.Są jak dwa identyczne magnesy,które po złączeniu tworzą jedną całość.I pomimo tych wszystkich kłótni, głupich docinek Beth wiedziała,że jedno bez drugiego żyć nie może.Gdzieś głęboko w jej podświadomości tlił się mały promyczek nadziei,że jej brat wciąż żyje.Ron zawsze był silny i wiele razy to udowadniał.Był opiekuńczy,troskliwy czasem nawet za bardzo ale Beth to rozumiała.Była jego młodszą siostrą, a on obiecał się nią opiekować i chronić przed złem. Żyje,na pewno,przecież..mnie nie zostawi..przyrzekł że zawsze będzie obok... Miała wrażenie,że powoli opada na dno oceanu przypominając sobie że nie potrafi pływać a także oddychać pod wodą.Nie miała siły dalej walczyć,było jej wszystko jedno.W tej chwili pragnęła tylko umrzeć,zasnąć na zawsze,uciec z tego strasznego świata.Chyba zaczynała rozumieć samobójców..to wcale nie było tchórzostwo a odwaga.Odebrać sobie życie nie jest łatwo ale stracić bliską osobę to prawdziwe męki.Ból przeszywający duszę,nie pozwalający myśleć,ruszać się , oddychać...To było okropne.Uczucie pustki objęło całe jej ciało stanowiąc ogromny ciężar.Cały czas opadała..powoli..bezwładnie..godząc się z tym..poddając się temu i wtedy dostrzegła białe światło...

-Kochanie,proszę cię otwórz oczy,błagam-Molly od trzech dni nie odstąpiła córki na krok.Modliła się o cud,by jej mała córeczka wreszcie się obudziła.Mocno ściskała jej dłoń od czasu do czasu ścierając z niej swoje łzy.Artur ścisnął ramię żony z trudem powstrzymując się od płaczu.Czuł się taki bezradny,chciał coś zrobić ale nie wiedział co.Jak mógłby pomóc córce która od kilkunastu godzin balansuje między życiem a śmiercią?Jego słodka i niezwykła Elizabeth...
-Ron,wiemy że jesteś w szoku ale musisz nam powiedzieć wszystko co pamiętasz...-głos dyrektora wtargnął do jego głowy chociaż chłopak wcale tego nie chciał.
-Pamiętam dworzec...pociąg...jej uderzenie na które zasłużyłem.wróciłem po torbę którą zapomniałem wziąć z przedziału..a dalej nic....boże...powiedzcie,że ona z tego wyjdzie..powiedzcie jej że może na mnie krzyczeć ile chce tylko nie pozwólcie jej...odejść-Hermiona mocniej ścisnęła jego dłoń.Ron pociągnął nosem nie mogąc opanować drżenia rąk.Przymknął oczy próbując nie rozpaść się na kawałki.
-Czyli urok został rzucony w pociągu-dodałam McGonagall opierając się o łóżko ucznia.-Ale kto mógł to zrobić i jak się tam znalazł. To zaawansowana czarna magia,żaden z uczniów nie potrafiłby rzucić tak potężnego zaklęcia.
-To prawda Minerwo,ale najważniejsze pytanie to gdzie jest ta osoba i czy na pewno nie ma jej w Hogwarcie? Wszyscy w sali wzdrygnęli na samą myśl że ktoś taki mógł spokojnie spacerować sobie po korytarzu,obserwować ich codzienne obowiązki jednocześnie realizując swój plan.
-Ron czy na pewno nic więcej sobie nie przypominasz?Żadnych głosów w głowie,poleceń..-zapytał Severus Snape próbując odgadnąć zamiary i cel rzucenia zaklęcia.Ron zastanowił się.
-Znaczy..czułem się jak w zamkniętej puszce.Byłem tylko obserwatorem,a ciało robiło swoje.Głos pojawiał się tylko na parę sekund i mówił,że mam ją odsunąć od profesora Lupina.Nagle oczy zgromadzonych w skrzydle szpitalnym zwróciły się w kierunku Remusa.On sam był zdezorientowany i przerażony,a widok Beth drobnej,zimnej i tak kruchej w jego ramionach spędzał mu sen z powiek.Tak bardzo się bał,tak bardzo bał się że ją straci.Ona była jego światłem,jego drogowskazem.Te godziny bez jej głosu,spojrzenia,dotyku dały mu zrozumienia że poczuł do niej coś więcej niż przyjaźń.Coś czego nie potrafił i nie chciał zatrzymać.Była jego ostoją a zarazem obłędem.Działała na niego jak narkotyk,im dłużej z nią przebywał tym więcej jej pragnął.Nie umiał tego wyjaśnić,ale po prostu to czuł.
-Jak to odciągnąć?-ciszę przerwał zachrypnięty głos Molly która niczego już nie rozumiała.
-Remusie,wiesz kto to może być?-Dumbledore spojrzał na niego współczująco widząc w jakim jest stanie.Lupin nie zdołał wykrztusić z siebie ani słowa tylko pokręcił przecząco głową.Zastanawiał kto w ogóle wiedział o jego relacji z Beth?Nie miał żadnych wrogów,całe życie starał się unikać jakichkolwiek konfliktów.Komu zależało na jego cierpieniu?I dlaczego to robi? Im więcej myślał tym więcej pojawiało się pytań a na żadne nie znał odpowiedzi.

Po tym zdarzeniu Dumbledore zwiększył straż w Hogwarcie karząc wszystkim nauczycielom przetrząsnąć cały zamek.I tak jak się domyślał na początku nic nie znaleźli.Tylko głupiec zostałby w miejscu w którym zaplanował morderstwo i popełnił błąd.Siedząc w swoim gabinecie analizował całą sytuację.Ktoś chciał zlikwidować Beth by w ten sposób zranić Lupina.Czy ten ktoś domyślał się że spotkanie dziewczyny i jej nauczyciela wcale nie było przypadkowe? A może po prostu wie o wszystkim i próbuje ich rozdzielić?Albus był potężnym czarodziejem,wiele w swoim życiu widział toteż miała wiele tajemnic i sekretów.Aby jego plany działały bez zarzutu nie mógł nikomu nic powiedzieć.Niestety kiedy sprawy wymknęły się spod kontroli należałoby złamać zasady.Dlatego wezwał do siebie Severusa. Severus Snape był jego asem w rękawie.To właśnie on odgrywał rolę szpiega który przynosił mu bardzo cenne informację dotyczące działań podjętych przez Voldemorta i jego podwładnych.Nigdy się na nim nie zawiódł i cenił każdą jego radę.Znał Snape'a od kiedy ten był jeszcze małym chłopcem,znał jego przeszłość,wiedział ile przeżył i ile musiał poświęcić.Nie znał osoby bardziej skrzywdzonej przez życie.Po tylu latach współpracy nauczył się,że każda pomoc skierowana w jego stronę zostanie odrzucona. Severus wypruł z siebie jakiekolwiek uczucia,stał się obojętny na wszystko co ludzkie,a Dumbledore jako najbliższa mu osoba po wielu latach starań przestał naciskać na Snape'a.
-Wzywałeś mnie-odezwał się profesor z beznamiętnym wyrazem twarzy
-Tak,proszę usiądź-Albus przyjrzał się mu bardzo uważnie.Podkrążone oczy sugerujące więcej niż jedną nieprzespaną  noc,lekko drżące dłonie wywołane stresem i oczy pełne żalu i bólu.Mało kto to dostrzegał-Czy sądzisz że po tym co zdarzyło się tutaj kilka dni temu nadal jest sens to ukrywać?
Severus wbił w niego swoje lodowate spojrzenie,robił tak za każdym razem gdy dyrektor poruszał ten temat.Oczywiście,że wolał żyć bez tych wszystkich tajemnic,ukrywania prawdziwego siebie,kłamstw które jako tako trzymały to wszystko w garści.Pragnął być wreszcie wolny ale to marzenie ściętej głowy.Na tym etapie nie da się niczego cofnąć,naprawić błędów przeszłości,zmienić źle podjęte decyzję.Koniec.Kropka.Stało się.Tak musi być.
-Mam nadzieję,że wezwałeś mnie w pilniejszej sprawie,bo jeśli nie to tracę tylko swój czas-warknął po czym wstał i ruszył w kierunku drzwi.
-Hybryda-powiedział Albus stojąc przy oknie.W tym miejscu jego umysł zdawał się pracować najszybciej.
-Słucham?-rzucił Snape znów przybierając maskę.
-Zapewne zastanawiałeś się co jest przyczyną takich a nie innych relacji między Elizabeth a profesorem Lupinem.Gdybyś zinterpretował to jako przyjaźń nie byłbyś w błędzie,nawet  stwierdzenie więcej niż przyjaźń nie byłoby złe,jednak najtrafniejszym określeniem jest właśnie hybryda.-a widząc minę Severusa dodał-Nie spodziewałeś się tego,prawda? Spokojnie,bo ja także.Sądziłem,że to wydarzy się za kilkaset lat,a tu proszę rzekoma moc ujawniła się właśnie teraz.
Snape uderzył pięścią w drewniany blat.
-Chcesz powiedzieć ,że ta cholerna czapka miała rację??!!
Dumbledore nagle spoważniał.
-Tak,ale to nie jest najgorsze.Bo skoro pojawiła się hybryda to znaczy że czekają nas bardzo niespokojne czasy.

Tej nocy Remus był wyjątkowo niespokojny.Kręcił się po swoim gabinecie w tę i z powrotem nie mogąc znaleźć sobie miejsca.Gdyby tylko znów mógł zobaczyć te szmaragdowe oczy na pewno by się uspokoił.Dziewczyna była jego odskocznią od codzienności przy której niczego nie musiał udawać.
Rozgryzłam cię.
Był tym bardzo zaskoczony.Wystarczyło kilka minut rozmowy by wyciągnęła na wierzch to co chciał ukryć.Rozłożyła go na czynniki pierwsze a on błagał by nie składała go z powrotem.Sprawiała że mógł na chwilę zapomnieć,odpłynąć z nią daleko.
Typ samotnika.
Gdyby tylko znała prawdę,byłoby mu o wiele łatwiej.Tak bardzo chciał,żeby sama się domyśliła wtedy nie musiałby się tłumaczyć.Ale ona zapewne nawet w małym stopniu nie zastanawiała się kim on tak naprawdę jest.Ironią losu stało się to,że on sam nie wiedział.Nie miał pojęcia kim jest....bez niej był nikim.Bez niej czuł się jak ziarenko piasku na  plaży ,jak jedna mała gwiazda w całym kosmosie.Nigdy wcześniej nie czuł do nikogo czegoś tak cholernie intensywnego.Całe życie tłumaczył sobie,że uczucia są problematyczne,że przynoszą rozczarowanie i cierpienie.A sam wpadł w ich sidła.Nienawidził siebie za to.Za to,że pozwolił jej wejść do swojego umysłu nawet jeśli była to najprzyjemniejsza rzecz jaką kiedykolwiek poczuł.Siedział teraz przy niej delikatnie muskając jej dłoń.Była taka krucha i słaba,usta spierzchnięte,włosy rozpuszczone okalały jej twarz.Zebrał kilka kosmyków i schował za ucho.Słuchaj jej spokojnego oddechu i dźwięku bijącego serca który w tym momencie był dla niego najpiękniejszym dźwiękiem jaki kiedykolwiek dane mu było usłyszeć.
-Proszę cię,zrób to dla mnie...obudź się...poradzimy sobie jakoś...przepraszam...-wyszeptał drżącym głosem-Tak bardzo pragnąłem mieć cię przy sobie..byłem zwykłym egoistą...a teraz jestem statkiem a ty moją latarnią..więc zaświeć się...proszę... bo się zgubiłem.
Nagle poczuł lekki uścisk dłoni.Jego oddech przyspieszył,a przyjemne ciepło rozlało po całym ciele.
-Beth?

Najpierw było ciemno,zimno i pusto.Potem nagle jasno,ciepło które otuliło ją z każdej strony i głos który kazał walczył.Rozpaczliwy ton kazał jej iść prosto przed siebie,nie zatrzymywać się tylko biec ile sił w nogach.Na początku nie chciała,opierała się ale im bardziej się starała tym głos stawał się głośniejszy,pełen wyrzutów sumienia,pełen uczucia którego do końca nie rozumiała.Kiedy w końcu zdecydowała się nie poddawać ,zdała sobie sprawę,że gdzieś już go słyszała.Znajomy głos,którego właściciela chyba znała.Nie była pewna.Nie była pewna niczego.Gdzie jest?Co się stało?Dlaczego nie ma pojęcia kim jest?Zbyt wiele pytań za mało odpowiedzi.Czuła,że czegoś jej brakuje,czegoś bardzo ważnego.Czegoś o czym się nie zapomina.Czegoś o czym się pamięta.Nie umiała sobie nawet tego wyobrazić.Jaki ma kształt?Dlaczego jest takie ważne?Dlaczego boli a zarazem leczy?Dlaczego zaczynała czuć że to traci?Nie,nie chciała tego stracić.Musi to znaleźć i to szybko.Miała wrażenie,że jest już bardzo blisko,wystarczyło się bardziej postarać.Jeszcze tylko troszeczkę,jeszcze tylko parę kroków.
Jesteś moją latarnią.
Remus?Czy to on? Dlaczego ma taki głos? Jakby się bał...Ja jego latarnią?To ma sens.Chyba w końcu odnalazła to czego szukała.Znalazła swój zagubiony statek.Jak długo dryfował samotnie?Dni,miesiące ,lata? To było przerażające.Nikt nie powinien być sam.Nigdy.Samotność to klęska ludzkości.Spokojnie,już do ciebie idę.Tylko muszę się postarać,wiesz?Ale wreszcie znalazłam sposób...ciebie.
Zgubiłem się.
Nie prawda,nie możesz tak mówić.To ja cię zgubiłam,ale już idę,wracam do ciebie.Bądź cierpliwy,bo po drodze muszę jeszcze odnaleźć siebie...
Otworzyła szeroko oczy biorąc tak głęboki oddech jakby był jej pierwszym.Wyglądało to jakby się narodziła się na nowo.Rozejrzała się wokół,próbując przypomnieć co się stało.
-Spokojnie,już dobrze...musisz się uspokoić-powiedział Remus układając ją z powrotem na poduszkę.Mocno ścisnęła jego dłoń upewniając się że to nie sen a rzeczywistość.Mężczyzna pogładził ją po poliku nie mogąc oderwać wzroku od jej oczu.Szmaragdowy to już od dawna jego ulubiony kolor.Nawet gdyby chciał to zakończyć,to co działo się między nimi to od samego początku był na straconej pozycji.Gdyż to coś nie miało ani początku ani końca.To cały czas trwało i będzie trwało wiecznie.Oboje to wiedzieli,ale żadne nie miało odwagi powiedzieć tego na głos.Żadne nie miało odwagi odkryć swoich uczuć.I to był wielki błąd który o mało co nie stał się przyczyną tragedii.Gdy ich czoła się styknęły a oczy wchłaniały nawzajem wszystko stało się jasne.
-Zgubiłeś się.
-Odnalazłaś mnie.
-Mój statek.
-Moja latarnia.

Bohater dobry czy zły?

Mała ciemnowłosa dziewczynka schowała się w swoim pokoju by zaraz zacząć gorzko płakać.Dlaczego oni tacy są?Dlaczego mówią takie okropne rzeczy?To że jej włosy są innego koloru nie znaczy że jest gorsza.Była tak samo inteligentna jak oni a czasem jej się wydawało,że nawet bardziej.Myślała że po ostatniej karze jaką otrzymali od mamy przestaną.Niestety ich żarty stały się bardziej dobitne.Przecież to nie jej wina,już się taka urodziła.Czuła się jak piąte koło u wozu,niepotrzebna i zbędna.Drzwi do pomieszczenia zaskrzypiały i pojawił się w nich tata dziewczynki.Podszedł do niej,delikatnie starł łzy z policzka i posadził sobie na kolanach mocno tuląc.Głaskał ją po głowie pozwalając płakać.Wiedział,że tego potrzebuje.Czasem płacz jest nieunikniony a w pewnych sytuacjach nie można bądź nie da się go powstrzymać.Kiedy się uspokoiła uśmiechnął się ciepło i pocałował czubek jej głowy.
-A teraz coś ci opowiem-córka spojrzała zaciekawionym wzrokiem na tatę opierając się o jego ramię-Dawno dawno temu żył sobie pewien czarodziej.I to nie byle jaki bo posiadał ogromną moc.Potrafił przywracać do życia.Naprawdę! Kiedy umierała jego córka użył swoich zdolności by przechytrzyć śmierć.-I co? I co?-zaćwierkała dziewczynka widocznie zainteresowana opowieścią.Mężczyzna zachichotał-Udało mu się.Był bardzo potężnym czarodziejem.A na nazwisko miał Weasley.-córka szeroko otworzyła oczy ze zdziwienia i podekscytowania-Niestety różnił się od swojej rodziny kolorem włosów,bowiem nie były rude jak się tego spodziewano tylko czarne.Młody Weasley nie przejmował się żartami i docinkami i pomimo wielu trudności wyrósł na wspaniałego i szanowanego czarodzieja.Krąży nawet legenda ,że w którymś pokoleniu ta jego wielka moc się ujawni.I kto wie,może to będziesz ty?-uszczypnął dziewczynkę w nosek i przytulił mocno.Miał nadzieję,że ta opowieść choć troszeczkę podniesie ją na duchu.Nie wierzył,że rodzeństwo zmieni stosunek do młodszej siostry ale modlił się by ta nie zamknęła się w sobie.Historia którą jej opowiedział była prawdziwa bądź nie.Po prostu na razie musiała wystarczyć....

-Uwierzyłaś tacie?-zapytał Remus po wysłuchaniu jej historii.Uwielbiał na nią patrzeć gdy o czymś mówiła.Oczy błyszczały jej bardziej niż zwykle,a głos przenikał jego umysł w sposób jakiego nie potrafił określić.Od ich pierwszego spotkania minęły dwa miesiące,a on nawet nie zauważył kiedy.Większość dnia pochłaniały mu zajęcia,dodatkowe koła,spotkania z resztą grona pedagogicznego no i te wspaniałe popołudnia spędzone z Beth. Na początku wielokrotnie tłukł się po głowie po ich rozmowach.Był jej nauczycielem,a czuł się zupełnie inaczej.Nie potrafił jej skatalogować w folderze"Uczennica".Wiele razy próbował,ale nic z tego nie wychodziło.Na dodatek dziewczyna nie była zbytnio pomocna.Rozmawiała z nim tak normalnie,tak jakby znała go od bardzo dawna.Uśmiechała się,wodziła tymi swoimi szmaragdowymi oczami,słodko marszczyła nosek,gdy była zła to krzyczała,gdy  zadowolona śmiała.To wszystko,te obserwacje jej stały się w pewnym sensie jego obsesją.Nie mógł o niej zapomnieć,przychodził na treningi chowając się między trybunami byle podpatrzyć jej wyczyny w powietrzu.Była niesamowita,taka zwykła a zarazem wyjątkowa.Zdrowy rozsądek już dawno go opuścił wiedząc że i tak nic nie wskóra.Rozum kazał mu przerwać tą przyjaźń,relację..czymkolwiek to było.Remus naprawdę starał się,układał w głowie tę rozmowę w której mówi jej że muszą zwolnić,jednak za każdym razem gdy w zasięgu jego wzroku pojawiały się te oczy..miękł a serce waliło jak oszalałe.Nie umiał tego racjonalnie wyjaśnić,zresztą czy w ogóle było to możliwe?Przecież nie był żadnym pedofilem ani fanatykiem młodych niewinnych kobiet on po prostu ześwirował na jej punkcie i to bardzo.Nie pamiętał nawet kiedy poddał się jej urokowi.Być może na samym początku?Być może trochę później?Nie miało to najmniejszego znaczenia.Ta rutyna,w której ona była bardzo mu się podobała.
-Na początku tak,wiesz byłam małą dziewczynką która potrzebowała bohatera.I tak pradziadek Hugo Weasley stał się moim.Najdziwniejsze było to,że nie mogłam znaleźć żadnego jego zdjęcia,nawet opisu w rodzinnej księdze.Kiedy rodzice mieli dosyć mojego ciągłego gadania o nim przestałam szukać,a mój bohater stał się częścią snów.-powiedziała opierając się o belkę mostu na którym stali.Było to ich ulubione miejsce,z dala od szumu czy krzyków uczniów,wybuchów z pracowni Snape'a i gwaru szkolnego życia.Tutaj mieli swój malutki świat ciszy i spokoju.Więcej nie było im potrzebne..sama wzajemna obecność wpływała kojąco na ich umysły po ciężkim dniu pracy i nauki. Beth mocniej okryła się szalikiem.Nadszedł listopad a z nim silne wiatry i niższe temperatury.
-A jak treningi? Za tydzień ważny mecz.Denerwujesz się?-tak bardzo chciał dostać się do wnętrza jej myśli by móc je naprawić gdy się zepsuły,posklejać w odpowiednich miejscach,złe wyrzucić,a te dobre zostawić. Beth westchnęła.
-Nie,ciężko ćwiczyłam jak i cała drużyna ,więc wierzę że wygramy.W tym roku nie damy znowu zrzucić się na drugie miejsce. Ślizgoni to cieniasy...-dodała z wyraźnym obrzydzeniem.
-Ale przyjaźnisz się z Draconem..
-W sporcie nie ma miejsca na sentymenty-próbowała naśladować głos McGonagall. Oboje głośno się zaśmiali by potem ruszyć w stronę zamku.Podczas drogi dziewczyna ukradkiem zerkała w stronę towarzysza.Nie miała pojęcia kiedy Remus stał się jej tak bliski.Otworzyła się przed nim jak dawno nie czytana księga,z wieloma błędami które on codziennie poprawiał.Nigdy nikomu nie opowiedziała tak wiele o sobie znając go zaledwie dwa miesiące.Była zaskoczona swoim zachowaniem,mając cichą nadzieją że jest w tym ukryty głębszy sens.
-Aha i zanim zapomnę.Nie ubieraj tej zielonej koszuli,błagam,zupełnie ci nie pasuje-oznajmiła gdy stali przed wejściem na dziedziniec.
-Dlaczego?To moja ulubiona?!-rzekł oburzonym tonem podpierając ręce na biodrach.
-Przykro mi,ale najlepiej by było gdybyś ją spalił-dodała zamykając drzwi.Remus zachichotał po czym skręcił do swojego gabinetu,który  jak uważał znajdował się zbyt daleko od dormitorium Gryfonów.

Minerwa McGonagall bardzo dbała o swoich podopiecznych.Zależało jej na szczęściu każdego z osobna.Gdyby wisiało nad nimi zagrożenie osłoniłaby każdego własnym ciałem.Pokochała te dzieciaki jak swoje własne.Czasem tak je właśnie traktowała. Beth Weasley w jej oczach była cichą,zagubioną dziewczyną,nie rozumianą przez rówieśników jak i swoje rodzeństwo.Próbowała z nią rozmawiać,niestety każda taka próba kończyła się gniewnym spojrzeniem uczennicy oraz trzaskiem drzwi.Więc kiedy zauważyła jej dziwną przemianę zaczęła interesować się jej źródłem.Niestety jej obserwacje nie przynosiły rezultatu.Zauważyła tylko,że częściej uśmiechała się w towarzystwie Harry'ego i Ginny.Ale to nie było to.Ze swoimi spostrzeżeniami podzieliła się z dyrektorem.
-Kochana,szukasz problemu tam gdzie go nie ma. Beth wyraźnie odżyła a ty uważasz to za coś złego.-Dumbledore znał przyczynę nagłej zmiany zachowania swojej uczennicy i był z tego bardzo zadowolony.Obmyślił sobie dokładnie taki bieg zdarzeń.
-Nie mówię,że to źle ale czy to nie dziwne że jednego dnia atakuje prawym sierpowym swojego rodzonego brata a drugiego  biega cała w skowronkach.-zaznaczyła profesor oczekując poparcia ze strony przełożonego.
-Droga Minerwo znasz temperament Rona Weasley'a więc skoro oberwał widocznie na to zasłużył.Proszę cię zostaw ten temat i zajmij się nadchodzącym meczem-poradził jej Albus podchodząc do okna.
-A mi się wydaję,że ty coś ukrywasz.Znów uroiłeś sobie jakiś cudowny sposób pokonania Sam-Wiesz-Kogo i jego koleżków.Tylko błagam cię nie wplątuj w to naszych uczniów.-podkreśliła z naciskiem ostatnie słowo.Dyrektor wpatrywał się w Bijącą Wierzbę,która w nadchodzącym czasie miała odegrać ogromną rolę."Przykro mi.Za późno"-pomyślał po czym chwycił z biurka małą miseczkę.
-Chcesz orzeszka?

No i nadszedł wyczekiwany przez wszystkich dzień.Dzisiaj miał się odbyć mecz pomiędzy Gryfonami a Ślizgonami.Uczniowie od dawna zakładali się która drużyna zwycięży stawiając coraz to wyższe sumy.Nie można było jednogłośnie określić która grupa ma większe szanse,ponieważ  każda składała się ze wspaniałych zawodników. Beth przed rozpoczęciem gry tradycyjnie podała dłoń Draco który mocno ją uścisnął krzycząć: Niech wygra najlepszy.Dziewczyna przytaknęła,wskoczyła na miotłę i wzbiła się wysoko w powietrze.Kiedy gwizdek rozpoczął pojedynek trybuny zawrzały.Gryffindor!! Slytherin!!-przekrzykiwali się pasjonaci sportu obserwując dokładnie każdy ruch na boisku.Niestety pierwsze zdobyte punkty należały do "zielonych" którzy bez problemu przebijali się przez obronę "czerwonych".Beth obserwując taktykę przeciwników krzyknęła do Oliviera:
-Niech Fred zajmie się Jasonem ,wtedy George będzie miał możliwość strzału!!.Wood wykonał jej polecenie co pozwoliło na wyrównanie wyniku.Nagle przed jej twarzą zabłysnął złoty znicz,jej cel do zdobycia.Pospieszała swoją miotłę goniąc znicz który dziś był wyjątkowo złośliwy.Latał pomiędzy zawodnikami co groziło kolizją.Dziewczyna sprawnie wyminęła kolegów a widząc Dracona lecącego w jej stronę uśmiechnęła się.Teraz zacznie się prawdziwa zabawa.Spojrzała na przyjaciela triumfującym wzrokiem przypominając  ,że jest od niego znacznie szybsza.Jednak Malfoy nie dawał za wygraną przez dłuższy czas siedział jej na ogonie próbując zdekoncentrować.Niestety nie udało mu się a na domiar złego miotła dziewczyny dziwnie przyspieszyła i uciekła mu z pola widzenia. Beth wyciągnęła z całej siły rękę w stronę znicza który był tak blisko.
-Dasz radę-szepnął Remus mocno trzymając kciuki.Miotła dziewczyny jakby go usłyszała bo nagle szarpnęła do przodu zbliżając się do znicza którego z łatwością złapała Gryfonka.GRYFFINDOR WYGRYWA!!-krzyczał Lee Jordan przez megafon.Na trybunach rozległy się wiwaty i owacje.Nareszcie Dom Lwa pokonał Dom Smoka.Olivier wyściskał Beth prawie ją dusząc i pobiegł wyściskać drużynę.Dziewczyna cały czas stała pośrodku boiska wpatrzona w znicza.Nie mogła uwierzyć w to co się stało.Zawsze marzyła o tej chwili.Serce waliło jej jak młot a oczy zaszły łzami.Oczywiście były to łzy szczęścia.W końcu pokazała wszystkim co potrafi i miała nadzieję,że od teraz koledzy zaczną ją traktować z szacunkiem.
-Dobra robota-poklepał ją po plecach Draco skrycie ciesząc się z wygranej przeciwników.Nie mógł przecież pokazać swojej drużynie że wspiera Gryfonów.Wiadomo przyjaźnił się z Beth lecz niektóre rzeczy musiały pozostać niezmienione.Wieczorem w Pokoju Wspólnym odbyła się wielka impreza na cześć wygranych.Pomimo iż najbardziej przyczyniła się do tego Elizabeth nie było jej w pomieszczeniu.Nie lubiła takich przyjęć,szczególnie na których ludzie ściskają cię z wymuszonym uśmiechem i gratulują sukcesu chodź woleliby widzieć cię na samym dnie.Spacerowała korytarzami próbując przypomnieć sobie to uczucie błogości kiedy trzymała w dłoni złoty znicz.Nagle ktoś szarpnął jej ramię i przygwoździł ją do ściany.
-Ała,puszczaj-krzyknęła ,wyrywając się.
-Masz go zostawić,rozumiesz?-poznała ten głos od razu.To był Ron chociaż wcale go nie przypominał.Podkrążone oczy,włosy tłuste ukryte pod kapturem i to zabójcze spojrzenie którego siostra nigdy jeszcze nie widziała.Spojrzała na niego z przerażeniem.
-Ron,co ty wyprawiasz?! O co ci chodzi?! Posłuchaj mnie..-nie pozwolił jej dokończyć tylko mocno zacisnął dłoń na jej szyi.Zaczęła się krztusić,a chwilę przed oczami pojawiły się mroczki spowodowane brakiem tlenu.
-To ty mnie posłuchaj,bo nie będę się powtarzał.Albo go zostawisz albo całkiem przypadkiem stanie ci się coś nie dobrego..na przykład wylecisz w powietrze-wycedził nie rozluźniając uścisku wręcz przeciwnie.Dziewczyna powoli traciła kontakt z rzeczywistością.Oszołomiona jego gwałtownym zachowaniem wymachiwała rękami i nogami na wszystkie strony próbując się uwolnić.Niestety brat był silniejszy.
-Puść ją!-te dwa słowa uratowały ją przed być może śmiercią.Ron błyskawicznie puścił jej gardło rzucając się do ucieczki.Dziewczyna bezwładnie opadła na zimną posadzkę.Chwilę później znajdowała się w ciepłych ramionach Lupina który niósł ją do Skrzydła Szpitalnego.Pani Pomfrey natychmiast zajęła się pacjentką.Na szczęście oddychała,a prawidłowa reakcja na bodźce ucieszyła pielęgniarkę.Podała dziewczynie eliksiry na wzmocnienie a kiedy była w trakcie wstrzyknięcia eliksiru słodkiego snu jakaś uczennica wbiegła do sali krzycząc:Ron Weasley jest ranny i...chyba nie żyje.

sobota, 26 grudnia 2015

Typ samotnika

Tej nocy spała wyjątkowo dobrze.Nie dręczyły ją koszmary co było lekkim zdziwieniem bo zdołała się do nich przyzwyczaić.Chłód,ciemność i postać zawsze w dużej odległości od niej.Nigdy nie widziała jej twarzy,nie miała pojęcia kim jest.Kiedy była młodsza bardzo bała się tej tajemniczej osoby,jednak z roku na rok lęk został zastąpiony przyzwyczajeniem.Nie opowiadała o tym nikomu,nie sądziła że to cokolwiek zmieni.Zresztą nie należała do osób które rozpowiadają o sobie na prawo i lewo.Wolała uporać się z tym sama.Czasem nawet się jej to udawało.W bardzo dobrym nastroju weszła do Wielkiej Sali na śniadanie,nawet Ron stojący z Hermioną na korytarzu nie zdołał wyprowadzić jej z równowagi.Cały czas myślami wracała do wieczornej rozmowy z Lupinem.Obiecała sobie,że jeszcze raz podziękuję mu za wyleczenie nadgarstka.Dzięki temu weźmie udział w dzisiejszym treningu Quddicha.A o tym marzyła całe wakacje.Tym razem zajęła miejsce obok Dracona i Blaisa,którzy na jej widok znacznie się rozpromienili.
-Widzę,że nie wstałaś lewą nogą-zagadnął Blaise siadając obok.
-Na szczęście nie.Czuję się wspaniale.-zawołała radośnie nakładając sobie kanapkę na talerz. Draco zwrócił uwagę na jej dłoń.
-Z nadgarstkiem już wszystko dobrze?
-Tak,jest poskładany na swoim miejscu-uśmiechnęła się szeroko zerknąwszy na stół nauczycieli.Remus odwzajemnił uśmiech wiedząc o co chodzi.Pansy zauważyła to po czym dodała:
-Ktoś tu się zakochał!-zaćwierkała radośnie zmuszając Beth do zwrócenia na siebie uwagę.Dziewczyna rzuciła gniewne spojrzenie i przypomniała wszystkim o pierwszej lekcji jaką były eliksiry.Grupka uczniów przestała jeść z wyrzutem patrząc w jej stronę.
-Blaise nie masz co się szczerzyć,gdyż w tym roku zabieram ci Beth-zakomunikował Draco obejmując ramieniem przyjaciółkę.
-Słucham??!!-krzyknął przerażony Zabini szukając pocieszenia u Elizabeth.Ta jednak pokręciła przecząco głową.To że Beth nie miała problemów z Eliksirami wiedzieli wszyscy w Hogwarcie. Niestety nawet to nie wzbudziło sympatii Snape'a który traktował ją gorzej niż Neville'a który ledwo zaliczył ten przedmiot.Dziewczyna była tym trochę przygnębiona,ale powtarzała sobie że to tylko przejściowe.Niestety nie było.
W sali jak zawsze panował półmrok.Pierwszoroczniacy bali się tych komnat i szerokim łukiem omijali Severusa Snape'a. Już na samym początku dawał do zrozumienia że to będzie najtrudniejszy przedmiot i żeby modlili się o cud zdania tego roku.Rzeczywiście był bardzo wymagającym nauczycielem lubiącym częściej karać niż nagradzać.Skargi do dyrektora nic nie wznosiły toteż uczniowie dali sobie z tym spokój.Szósty rocznik zajął właśnie miejsca kiedy do klasy wkroczył powiewającym swoimi szatami profesor.Zasłonił okna,jednym ruchem ręki zapalił świeczki i stanął przed klasą.Obejrzawszy ich twarze po kolei przemówił:Przed wami kolejny rok nauki eliksirów.Nie cieszcie się zbytnio gdyż to że wszyscy zdali w poprzednim roku nie jest sukcesem.Widząc wasze prace na zaliczenie stwierdziłem,że w tej szkole nie ma ucznia chociażby przeciętnego.Żeby was zbytnio nie urazić powiem tylko że jesteście beznadziejni.
Nikt się tym zbytnio nie przejął,bo słyszeli te słowa dość często. Snape kazał otworzyć im podręczniki na stronie 20 i przepisać notatki z tablicy.Temat dotyczył wywaru Słodkiego Snu.Jest to eliksir powodujący natychmiastowe zaśnięcie.Podaje się go zazwyczaj osobom cierpiącym na bezsenność bądź małym dzieciom mającym problemy ze snem.Jest podawany w szpitalu.Po jego wypiciu nie ma się żadnych snów.
"Przydałby mi się"-pomyślała Beth kończąc notatkę.Gdy większość klasy odłożyła pióra Snape stanął przy stoliku Rona i drwiącym głosem zapytał:
-Weasley,nie od dawna wiem że twoje szare komórki rzadko wysilają się do myślenia,więc zadam bardzo łatwe pytanie.Swoją drogą pierwszoroczniacy znali poprawną odpowiedź,a zatem:Jakiego zwierzęcia róg dodaje się do wywaru antidotum na trucizny?
Ron przełknął ślinę próbując znaleźć w głowie rozwiązanie.Nie miał pojęcia nawet jak ten eliksir wygląda.Zresztą był zdziwiony że to on został spytany pierwszy.Zawsze zaczynał od Beth która znała wszystkie wywary i nie miała trudności z odpowiedzią.
-Yyyy..róg..tego...no..-wyjąkał Ron wywołując zadowolenie na twarzy profesora.
-Tak myślałem.Od tej chwili módl się bardzo żarliwie gdyż mam na ciebie oko,Weasley-wycedził po czym zaczął dyktować kolejną notatkę. Draco szturchnął Beth ramieniem gdy opuszczali komnaty.
-Cóż za odmiana.Nie obraził cię przez całą lekcję za to uwziął się na Ronie.Hm..naprawdę go lubię.
-Czy to źle że się z tego cieszę?-zapytała gdy ruszyli w stronę boiska.
-Ani trochę.
Młody Malfoy odprowadził przyjaciółkę na trening Quddicha po czym wrócił do zamku na kolejne lekcje.Dziewczyna wzięła głęboki oddech wchodząc na boisko.Czuła się jak w niebie.Nareszcie po dwóch miesiącach wraca w miejsce gdzie nie musi się nikomu z niczego tłumaczyć.Może latać do woli wykonując przeróżne akrobacje.Uwielbiała moment rozpoczęcia meczu.Tę adrenalinę która towarzyszyła jej w poszukiwaniu znicza.Ten wiatr we włosach i tę wolność.
-Witajcie.Nawet nie wiecie jaki jestem szczęśliwy,że przez wakacje nie robiliście żadnych głupstw i cali wróciliście tutaj.-ogłosił Olivier Wood kapitan drużyny Gryfonów
-Kto nie robił ten nie robił-szepnął jej do ucha Fred.Dziewczyna przewróciła oczami lekko się uśmiechając.Molly przez całe wakacje próbowała odciągnąć bliźniaków od ich hobby(czyli tworzenia zabawek które po 5 minutach stawały w płomieniach).Nie udało jej się i co dwa dni musiała kupować nowe zasłony,obrusy i pościele.Olivier przedstawił drużynie nową taktykę którą opracował przez te dwa miesiące.W tym roku mieli skupić się na obronie gdyż to było ich słabym punktem .Beth wypuściła złotego znicza i przez cały trening próbowała jak najszybciej go złapać.Była z siebie dumna gdyż szło jej o wiele lepiej niż zazwyczaj.Miotła jakby potrafiła czytać jej w myślach skręcała,hamowała i przyspieszała kiedy trzeba.Kiedy po raz dwudziesty złapała znicza stwierdziła że pomoże kolegom ćwiczyć obronę.Po udanych ćwiczeniach podszedł do niej Wood.
-Wspaniale ci szło.Jeśli podczas meczu to powtórzysz zwycięstwo mamy w kieszeni.Podziękowała kapitanowi za miły komentarz i pobiegła do szkoły gdyż za chwilę miało się rozpocząć wróżbiarstwo.
Panią Trelawney uwielbiała za oryginalność.Była zabawna,miała niesamowity gust i totalnego bzika na punkcie swojego przedmiotu. Beth ceniła bardzo tę cechę ponieważ to potwierdzało ogromną wiedzę jaką posiadała nauczycielka. Większość uczniów z niej żartowało pomimo iż jej przepowiednie naprawdę się sprawdzały. Dzisiejsza lekcja dotyczyła księżyca i jego wielkiego wpływu na człowieka.
-Ludzie uważają że to słońce jest najważniejsze.Wiadomo jest niezbędne w życiu roślin także dobrze działa na człowieka,ale zawsze zapominamy o tym srebrnym ciele niebieskim.Nie doceniamy jego ogromnej mocy i wpływu na nasze przeznaczenie.
-No to teraz rozczulajmy się nad księżycem-szepnął Goyle wywołując chichot w klasie.Sybilla nie zwróciła na to uwagi,rozdała każdej parze magiczną kulę i kazała wpatrywać się w jej wnętrze.
-To co zobaczycie jest bardzo ważne i może mieć wielkie znaczenie w przyszłości każdego z was-dodała po czym usiadła za biurkiem robiąc to samo co reszta.
-Widzę kolejny mecz Quiddicha.-powiedział Blaise-O! Ślizgoni triumfują!-po tych słowach oberwał  w kolano-No co?!-zaczął się tłumaczyć-Kula nie kłamie.
Nagle Beth  dostrzegła coś złotego,błyszczącego.Medal? Pierścionek? Nie..to były oczy.Pod wpływem impulsu gwałtownie machnęła ręką i strąciła kulę ze stołu,która z hukiem rozbiła się na podłodze.Profesor Trelawney sekundę później chwyciła jej dłoń pytając co zobaczyła. Beth wiedziała do kogo te oczy należały i to właśnie ją zszokowało.Fakt,myślała o Remusie zbyt często ale nie sądziła że może mieć on jakikolwiek wpływ na jej przyszłość.
-Co zobaczyłaś ??!!-powtórzyła gorączkowo nauczycielka.
-Ja...zobaczyłam...mamę..chyba na mnie krzyczała. Profesor odetchnęła z ulgą.
-To nic złego.Ależ mnie wystraszyłaś.A kulą się nie przejmuj,mam takich chyba setkę-poklepała przyjaźnie uczennicę po ramieniu. Reszta część lekcji minęła spokojnie pomimo głupich żartów rzucanych przez uczniów w jej kierunku.
"Świetnie,teraz uznają mnie za obłąkaną"-pomyślała wybiegając z sali.Z prędkością światła pokonała schody o mało co nie skręcając kostki i pognała w kierunku dormitorium.Usiadła w fotelu próbując uspokoić oddech.Znów emocje wzięły górę...chciała teraz móc porozmawiać z Charliem który na pewno umiałby jej pomóc.On jedyny..Ron z Ginny od zdarzenia w pociągu nawet nie zamienili z nią słowa.To naprawdę bolało,świadomość że twoje rodzeństwo nie chce cię widzieć.W dzieciństwie było o wiele prościej.Kłócili się jedynie o zabawki bądź miejsce przy stole godząc się 5 minut później.A teraz...gdy podrośli wszystko się zmieniło.Kłótnie weszły na wyższy poziom.Pocieszała siebie że może po prostu bliźniaki tak mają..ale było to marne pocieszenie.Nagle ktoś położył jej rękę na ramieniu.
-Harry? Co ty tu robisz?-spytała Beth kiedy chłopak zajął miejsce obok.
-Chciałem sprawdzić czy wszystko w porządku...i przeprosić za wszystko.Ron zachował się jak głupek w pociągu a ja nic nie powiedziałem.Przepraszam.-rzekł spuszczając głowę w dół. Beth westchnęła
-Nic się nie stało.Ja też powinnam się opanować.Ale wtedy wybuchłam.-powiedziała przytulając go.
Pomimo iż Harry zbytnio nie przepadał za Malfoyem to nie stanęło na drodze ich przyjaźni.Ceniła chłopaka za szczerość i bezinteresowną pomoc. Bardzo polubiła także jego rodziców.Z przerażeniem słuchała opowieści o tym jak prawie zginęli z rąk Lorda Voldemorta. Ten w ostatniej chwili zniknął z ich mieszkania teleportując w inne miejsce.Niestety tej pamiętnej nocy zginęło młode małżeństwo czarodziei oraz ich roczna córeczka.Po tym zdarzeniu ministerstwo podwoiło straże w Azkabanie i ogłosiło stan wyjątkowy. Voldemort zniknął co nie oznaczało że to koniec wojny.Ona nadal trwała i co pewien czas pojawiały się donosy o kolejnym morderstwie nie tylko w świecie magicznym.Minister Magii stwierdził że śmierć zawsze będzie i zaprzestał podejmować jakiekolwiek działania. Dziewczyna szczerze nienawidziła człowieka.Później w pokoju pojawiły się Ginny i Hermiona. Przeprosiły za to co robiły i obiecały że już nigdy się od niej nie odwrócą.
-A co z Ronem?
-Zachowuje się jakoś dziwnie nie tylko w stosunku do ciebie-Ginny spojrzała na Hermionę
-Zerwaliście??-krzyknęła Beth
-Nie-rzekła Hermiona-Ale powiedziałam mu że ma się uspokoić bo ja dłużej tego nie wytrzymam i wyszłam.Ale nie rozmawiajmy o tym.Przejdzie mu.Wracajmy na lekcje-dodała po czym wszyscy uśmiechnęli się i zeszli na pierwsze piętro.Rozpoczęła się właśnie Obrona Przed Czarną Magią.Uczniowie zachwyceni nowym wystrojem chętnie zajęli miejsca z przodu.Elizabeth usiadła z Pansy w trzeciej ławce.Chwilę później do pomieszczenia wszedł profesor.
-Witam wszystkich bardzo serdecznie.Kiedy Albus Dumbledore zaproponował mi to stanowisko zgodziłem się bez wahania.Pomimo iż już co nieco słyszałem o pewnej klątwie która czyha na nauczycielach uczących tego przedmiotu mam nadzieję,że zostanę z wami troszkę dłużej.A więc zaczynajmy.Lekcja była niezwykle interesująca, nie nudna a co ważniejsze wszyscy brali w niej czynny udział.Remus Lupin okazał się zabawnym,ciepłym i sympatycznym nauczycielem.Ciekawie prowadził lekcję,ucząc a nie zmuszając do nauki.A to rzadkość. Beth po tym jak uśmiechnął się kilka razy w jej stronę nieco się uspokoiła.Przepowiednie i wizje można różnie interpretować.Zapewne chodziło o to że zaprzyjaźni się  z nim i czasem utną sobie pogawędkę.Z tą myślą podeszła do niego po zakończeniu zajęć.
-I jak mi poszło?-zaczął Remus układając książki na półce.
-Znośnie.Jak tak dalej pójdzie może cię nawet polubią.-dodała podając mu księgę zaklęć.Lupin odwrócił się w jej stronę widocznie myśląc o czymś intensywnie.
-Jesteś inna niż wszyscy...Od początku próbuję cię rozgryźć.
-I jak ci idzie?-spytała zaciekawiona.Nie miała pojęcia o co mu chodzi.Fakt rozmawiała z nim zupełnie inaczej niż z innymi nauczycielami.Po za tym ani razu nie zwróciła się do niego "panie profesorze",ale dlatego że nie widziała potrzeby.Czuła że może mu zaufać,a wywnioskowała to z kilku minut rozmowy.
-Na razie chyba dobrze.Rozmawiasz ze mną.
-Rozumiem,typ samotnika.Witaj w klubie-wyciągnęła w jego stronę dłoń a on uścisnął ją.Nagle ich serca znacznie przyspieszyły a oczy błyszczały bardziej niż zwykle.Jakby sam dotyk był za to odpowiedzialny.To uczucie bardzo im się spodobało.
-A ja cię rozgryzłam.Rozmawiasz z innymi,uprzejmie się do nich uśmiechasz,przytakujesz ale robisz to tylko dlatego że tego oczekują.Robisz to co chcą bądź spodziewają się że zrobisz.A swoje zdanie i opinie ukrywasz.Nauczysz mnie tego?
-Z wielką przyjemnością-rzekł już wiedząc że to początek czegoś niezwykłego.

piątek, 25 grudnia 2015

Bez protestu.

Nawet nie zauważyła kiedy wyszła z pociągu.Zbyt przejęta była myśleniem o nim.Znali się niecałą godzinę,a już na sam jego widok kolana odmawiały posłuszeństwa.Remus na swój sposób był przystojny.Wysoki,szczupły,jasne brązowe włosy,dobrze zbudowany no i te oczy.Oczy były jego głównym atutem.Takie błyszczące,złote i przenikliwe.Kiedy patrzył to głęboko w duszę.Kiedy mówił to jego głos obijał się w myślach i wywoływał przyjemne dreszcze.I dokonał tego w zaledwie 5 minut. Beth kroczyła obok niego prosząc by oddał walizkę zapewniając że już sobie poradzi.Niestety mężczyzna uparł się że odprowadzi ją prosto pod drzwi dormitorium.A ona nie protestowała.Była to miła odmiana.Porozmawiać z kimś o tak prostych,zwykłych rzeczach na dodatek uśmiechając się szeroko. W pewnym momencie skrzywiła się lekko gdyż nadgarstek dawał o sobie znać.
-Lepiej żeby pani Pomfrey to obejrzała-powiedział jakby umiał czytać w myślach.Miała nadzieję że nie potrafi.
-Na pewno się ucieszy na mój widok.Pewnie spojrzy na mnie tym karcącym spojrzeniem:Znowu.
-Jak często ją odwiedzasz?-zapytał z zaciekawieniem
-Z pewnością zbyt często-zaśmiała się wracając wspomnieniami do poprzednich lat,wystarczyło by do ostatniego roku gdyż już wtedy była najczęstszym uczniem przebywającym w Skrzydle Szpitalnym nie z własnej woli.
-Ten ktoś,przez którego twoja dłoń tak wygląda,pewnie sobie na to zasłużył.Co takiego zrobił? Jeśli nie chcesz mówić to nie musisz,po prostu chcę wiedzieć czy to wystarczająca kara i czy nie zasłużył na więcej?
Dziewczyna spojrzała na niego z ogromnym zdziwieniem.Tego by się nigdy nie spodziewała.A jednak pozory mylą.Według Dracona Ron zasłużył na wiele więcej ,ale on po prostu taki był.Może to dlatego że byli bliźniakami?Tego nie wiedziała,choć to na pewno ułatwiło by sprawę.
-Spokojnie, ten dzisiejszy siniak w zupełności mu wystarczy.Po za tym jest moim bratem i już samo mieszkanie ze mną jest dla niego, jak to mówi ,największą karą.Remus prychnął.
-Jak brat może tak mówić?!
Stali już przed drzwiami do pokoju Gryfonów. Beth podziękowała za pomoc i przy zamykaniu drzwi szepnęła:
-Jest moim bliźniakiem.

Wielka Sala jak co roku pięknie przystrojona czekała na nowych uczniów.Ceremonia przydziału zawsze była wielkim wydarzeniem.Gadająca czapka "Tiara" decydowała o kolejnych 7 latach czarodzieja bądź czarownicy  w Hogwarcie.Elizabeth bardzo dokładnie pamiętała swoją ceremonię zresztą zapewne jak wszyscy.Dziewczyna była pierwszą z Weasleyów którą tiara chciała przydzielić do Slitherinu.Twierdziła że w przyszłości dziewczyna będzie posiadać ogromną moc która diametralnie zmieni jej życie.Ostatecznie przydzieliła ją do Gryffindoru a rzekoma moc nie pojawiła się do dnia dzisiejszego,więc nauczyciele zgodnie stwierdzili że czapka się myliła. Beth siedziała właśnie przy stole próbując zjeść kolację.Specjalnie usiadła w innym miejscu niż zazwyczaj by uniknąć Rona.Nie miała dzisiaj siły na wyjaśnienia albo przeprosiny.Wierzyła,że może brat przemyśli swoje zachowanie i pierwszy wyciągnie rękę.Niestety widząc go siedzącego na końcu stołu nawet nie odwracającego wzroku w jej stronę straciła nadzieję.
-Może masz ochotę na makaron?-zachęcała ją Luna jednak Beth grzecznie odmówiła.Wzięła głęboki oddech i obiecała sobie nie zawracać głowy Ronem a skupić na rzeczach ważnych jak nauka i przyjaciele.
-Słyszałaś może kto w tym roku będzie uczył obrony przed czarną magią?-spytała Lunę by ta nie czuła się odsunięta. Blondwłosa od razu się ożywiła.
-Nie mam pojęcia,chociaż jak wiemy Snape napala się na to stanowisko już od dawna, ja uważam że jest genialny w Eliksirach i niech tak zostanie.Dziewczyny były jedynymi osobami w szkole które wymawiały nazwisko Severusa bez obrzydzenia.Obie uważały że to coś lub ktoś z przeszłości zmieniło nauczyciela i dlatego ten zachowuje się tak okropnie wobec uczniów.Niestety tylko one tak sądziły.Po zakończeniu ceremonii głos zabrał Dumbledor.
-Witajcie kochani.Cieszę się że wszyscy cali zdrowi powrócili w mury naszej szkoły.(Beth dałaby sobie rękę uciąć że puścił do niej oko)Przed wami kolejny rok ciężkiej pracy jednakże przeplatany także pewnymi przyjemnościami,mam tu na myśli wyjścia do Miodowego Królestwa a także mecze Quiddicha.A teraz pragnę ogłosić parę zmian które zaszły w naszym gronie nauczycielskim.Niestety profesor Lockhart w różnych przyczyn nie będzie mógł dalej nauczać swojego przedmiotu dlatego przyjąłem na to stanowisko kogoś innego.Przedstawiam wam Remusa Lupina od dzisiaj profesora w Hogwarcie. Wnętrzności dziewczyny wykonały właśnie obrót o 180 stopni.Profesor??Nauczyciel?? Fakt nie zapytała go kim tak naprawdę jest ,ale przypuszczała że to jakiś uczeń z wymiany albo chociażby stażysta.Według niej był przed trzydziestką.A może tylko jej się tak wydawało? Może to dlatego że w jej oczach był przystojnym ,tajemniczym mężczyzną?Albo natura szczególnie go oszczędza.Przez dobrych kilka minut w bezruchu wpatrywała się w Lupina.W momencie w którym ich oczy się spotkały nałożyła sobie sałatkę na talerz udając że jest bardzo zajęta jedzeniem.Luna obserwowała ją z lekkim zdziwieniem i rozbawieniem.
-Znacie się? 
Beth kończyła właśnie jeść i o mało co nie wypluła ostatniego kęsa.Przecież on jest teraz nauczycielem więc nie może sobie rozpowiadać na prawo i lewo że wpadła na niego w pociągu a potem on zaproponował jej pomoc.W myślach już wyobrażała sobie te komentarze ,szczególnie ze strony brata.Przełknęła sałatkę i niby od niechcenia odrzekła:Przywitałam się z nim na korytarzu.Na szczęście Luna zostawiła ten temat a zaczęła trajkotać o Żonglerze i swoim tacie.Kolacja minęła bardzo szybko,więc kiedy tylko Ron i Hermiona opuścili salę dziewczyna powoli ruszyła w kierunku dormitorium byle ich nie spotkać.Po drodze zwróciła uwagę na napis widniejący na tablicy ogłoszeń."Pani Pomfrey przebywa na zwolnieniu.Zastępuję ją pani Charlotte Will."
-O nie,teraz to na pewno nie pójdę do skrzydła.Ja wierzę jedynie w metody pani Pomfrey-pomyślała i ruszyła dalej ignorując pulsujący nadgarstek.Zatrzymała się chwilę przy kamiennej sadzawce na dziecińcu.Obmyła dłoń zimną wodą i od razu poczuła ogromną ulgę.
-No i co! Pielęgniarka wcale nie jest tutaj potrzebna Remusie.-szepnęła czując odchodzący ból
-Może nie,ale w tej chwili potrzebujesz lodu-stwierdził głos za nią.Dziewczyna gwałtownie obróciła się ,prawie poślizgując na mokrej podłodze.Oczywiście nie upadła gdyż jego ręce objęły ją w talii.Aby znów nie zachowywać się jak kretynka skupiła się dokładnie na swojej wypowiedzi.
-Z tego robi się pomalutku zwyczaj.Ja upadam ,ty łapiesz.
Naprawdę starała się,niestety nie wyszło.A może jednak..
-Masz coś przeciwko?-zapytał lekko się uśmiechając i wypuszczając ją z uścisku.
"Powiedz,że tak!! Jest twoim nauczycielem!! Nakrzycz na niego i uciekał!!Powiedz że ci to przeszkadza !!"-myśli biegały w różnych kierunkach a usta i tak swoje.
-Ani trochę.-wyszeptała odzyskując równowagę.
Woda z jej dłoni już dawno wyparowała toteż nadgarstek zaczął płonąć.Mężczyzna oświadczył ,że w gabinecie ma trochę lodu.I oczywiście tylko z tego powodu Beth z nim poszła.Po wejściu do pokoju na jej twarz wpełzło lekkie zdziwienie.Nie sądziła że jeszcze kiedykolwiek będzie tutaj tak normalnie.Za czasów Lockharta w sali było więcej złotego koloru niż książek.A teraz przeważała ciemna czerwień i odcienie szarości.Nic dziwnego,czarna magia to nie zabawa więc nauczyciel powinien stwarzać odpowiednią atmosferę.Na ostatnich lekcjach tego przedmiotu czuła się jak w ogromnej sali balowej,a Lockhart był księciem.Teraz można było skupić uwagę na tym co trzeba a nie na tym co świeci ci w oczy.Remus przyniósł woreczek z lodem i przyłożył delikatnie do jej nadgarstka.Przyglądnął się mu jednak najpierw dokładnie i wymruczał jakieś dziwne słowa.
-I co? Umieram?-zapytała z rozbawieniem ignorując głosy w głowie
-Raczej nie,ale bez dalszej diagnozy się nie obejdzie-pokręcił głową z rezygnacją
-Słucham? Cudownie..a jutro pierwsze spotkanie drużyny.-zasmuciła się,ponieważ bardzo zależało jej na sporcie.W tamtym roku prawie wygrali więc w tym postanowiła ciężko ćwiczyć od samego początku.Remus widząc to odchrząknął głośno wbijając w nią swoje hipnotyzujące spojrzenie.
-Ufasz mi?-zapytał oczekując niepewności,unikania wzroku,dziwnego śmiechu a jej reakcja oszołomiła go.Spojrzała na niego i wyszeptała:
-Tak.
Szukał w jej oczach lęku,strachu ale niczego takiego nie znalazł.Za to dostrzegł opanowanie i zdecydowanie.Tego się nie spodziewał.
-Dobrze,zatem :Reparo!!-wykrzyknął ,trzymając różdżkę w dłoni.
-Matko!!Co ty robisz!!??-wrzasnęła po czym ból zniknął a dłoń odzyskała odpowiedni kolor.Przyglądała się nadgarstkowi próbując jednocześnie uspokoić oddech.
-Dziękuję.-powiedziała po chwili szoku.Lupin uśmiechnął się szczerze ,chowając różdżkę.Podał jej lód prosząc by schładzała kość do czasu zaśnięcia oraz by uważała w nocy gdyż jego gabinet znajduje się daleko od dormitorium.Na to zaśmiała się i obiecała wykonać wszystkie polecenia.
-Zaklęcie Reparo?? Skąd wiedziałeś??-zapytała stojąc w drzwiach
-Dużo ćwiczyłem.-powiedział bawiąc się różdżką w dłoni.
-Na kim??
-Dobranoc,Beth-odpowiedział po czym zaprowadził do dormitorium.A ona nie protestowała.

Czarna owca.

-Czy na pewno WSZYSTKO spakowaliście? Nie będę jak rok temu wysyłać wam pocztą brakujących skarpetek!-krzyczała Molly Weasley biegając z góry na dół po pokojach swoich dzieci. Percy jak zawsze był gotowy już od dwóch dni, bliźniacy jak zwykle pakowali się 5 minut przed teleportacją, Ginny siedziała w salonie wtulona w Harrego co nie było niczym dziwnym skoro od roku są parą tak samo jak siedzący obok nich Ron i Hermiona.Pan Weasley w spokoju czytał gazetę próbując nie stanąć żonie na drodze.Co roku przed wyjazdem dzieci do Hogwartu była poddenerwowana.Wiadomo jak to mama ósemki dzieci. Beth Weasley siedziała na oknie w swoim pokoju.Spakowała się już dawno,tak naprawdę od powrotu do domu nie ruszała walizki.Tak bardzo chciała wrócić do szkoły.Tam miała przyjaciół z którymi mogła porozmawiać o wszystkim i o niczym.A tutaj w domu czuła się jak czarna owca.Nikt jej nie rozumiał i na dodatek te włosy.Rodzina Weasley'ów zawsze miała piękne rude włosy, które szybko stały się ich znakiem rozpoznawczym.A jej nawet nie przypominały rudego ani nawet jakiegoś jasnego koloru.Były ciemne jak smoła,ciemne jak noc.Od dzieciństwa była wytykana palcami,nawet w domu rodzeństwo wymyślało głupie żarty.Gdy podrośli docinki ustały jednak dziewczyna nadal czuła się dziwnie.Z całej rodziny dogadywała się tylko najstarszym Charliem który jedyny potrafił wywołać na jej twarzy niewymuszony uśmiech.
-Gotowa-spytał wchodząc do jej pokoju.Gdy zajął miejsce naprzeciw niej uśmiechnęła się szeroko.
-Oczywiście,byle jak najszybciej znaleźć się w pociągu.
-No dziękuję bardzo,szybko chcesz ode mnie uciec-po tym dostał poduszką w twarz
-Głupek,przecież wiesz że ciebie to bym zabrała ze sobą,gdybym mogła,ale nie mogę...po prostu tam czuję się jak w domu i wiem że tutaj też się wszyscy starają i w ogóle ale ...
-Rozumiem cię doskonale bo byłem w identycznej sytuacji.Nigdy nie sądziłem że gdzieś indziej niż przy mamie będę czuł się lepiej.A tu proszę..to nic złego-położył jej rękę na ramieniu.
-Dziękuję.A czy no wiesz Ron i Hermiona...czy oni..
-Pytasz czy przestali się obściskiwać na każdym kroku,tego to nie wiem ,chociaż myślałem że po tym co wyprawiali w nocy będą mieli dosyć..
-Będę rzygać...
Oboje roześmiali się głośno wspominając czasy kiedy nie trzeba było podejmować trudnych decyzji,a przyszłość wydawała się taka prosta.Charlie spojrzał na nią dając do zrozumienia,że muszą już schodzić.Dziewczyna chwyciła brata za rękę i zeszli na dół.W salonie stali już wszyscy.Artur machał wszystkim na pożegnanie , a Molly ściskała po kolei. Beth przewróciła oczami widząc Harrego wodzącego palcami po karku Ginny.Charlie westchnął:
-Kiedyś ktoś też będzie cię tak miziać,zobaczysz.
Dziewczyna roześmiała się głośno jakby opowiadział świetny dowcip.
-Nie,błagam.Jeszcze tego mi brakuje,nie..to nie dla mnie.
-Też tak mówiłem,i proszę trafiło mnie.
-Tylko że ty z Cecilią się przyjaźnicie,nie zamierzacie brać ślubu,prawda?
 Cisza która nastąpiła między nimi była jednoznaczna.
-Charlie!!-Beth spojrzała na niego przerażonym wzrokiem.Ten przytulił ją i życzył udanej podróży.Chwilę później znajdowała się na dworcu próbując przecisnąć z wielkimi bagażami.Każdego roku 1 września były tu tłumy.Każdy czarodziej bądź czarodziejka chciał zająć jak najlepsze miejsca czyli te jak najdalej przedziału nauczycieli. Beth z reguły siadała razem z Ronem,Hemioną,Harrym i Ginny. Przez całą drogę próbowała skupić wzrok na książce byle nie widzieć żadnych maślanych oczy czy szybkich pocałunków.To nie było tak,że nie wierzyła w miłość.Tylko bycie jedyną samotną osobą w gronie rodziny i przyjaciół nie jest najprzyjemniejszym uczuciem.Szczególnie gdy wszyscy wmawiają ci że powinnaś sobie kogoś znaleźć.Ona po prostu czekała na to coś.Nawet jeśli trwałoby to całe życie.Choć ta perspektywa była przerażająca.Najbardziej denerwował ją Ron który przez to że urodził się minutę i 55 sekund przed nią czuł się od niej lepszy i gdy tylko miał okazję przypominał o tym.Nie miał ani wyczucia ani  taktu.Wiedział kiedy uderzyć by zabolało.
-Gdybyś kogoś miała taki widok jak my nie płoszyłby cię.
Dziewczyna zamrugała kilka razy by uspokoić oddech i powstrzymała się od dania mu w papę.Zamknęła delikatnie książkę i spojrzała na niego.
-Nie musisz się tak o mnie troszczyć,ja nie potrzebuję nikogo.Sama daję sobie świetnie radę,po za tym mam przyjaciół.Na to prychnął i dodał:
-Jeśli masz na myśli tą fretkę i śmierciożercę który jest tak samo chory jak jego ojciec....-nie dokończył gdyż dostał w twarz.Od uderzenia upadł na podłogę i jęknął głośno.
-Co ty robisz!!!-krzyknęła Hermiona pomagając Ronowi wstać
-Jeśli jeszcze raz obrazisz Draco to dostaniesz mocniej.Wiesz że to wspaniałe uczucie tak czasem kogoś walnąć w pysk.-uśmiechnęła się i wyszła z przedziału,trzaskając drzwiami.Była wściekła i nie do końca zdawała sobie sprawę co zrobiła.Dotknęła nadgarstek który zaczął mocniej boleć.Jednak w tym momencie lekko się uśmiechnęła.Jak on mógł obrażać Dracona z którym ograniczał się do słów:Spadaj bądź Zamknij się fretko.Już w pierwszej klasie znalazła wspólny język z arystokratą.Jasne,przyjaźń między Gryfonem a Ślizgonem była niemal rzadkością ale Draco był inny .Potrafił być miły,wrażliwy a nawet życzliwy.Bardzo różnił się od członków swojego domu.A co najważniejsze nie oceniał jej.Rozumiał jej decyzję gdy sądził że były złe to o tym zakomunikował.Nie krytykował tylko pocieszał i podnosił na duchu.Takiego przyjaciela potrzebowała.Nadal wściekła z podniesionym ciśnieniem szła korytarzem w niewiadomym celu.Po prostu jak najdalej od wspaniałej rodzinki.Nikt jej nie bronił,nawet Ginny. To bardzo bolało.Przymknęła oczy,wzięła głęboki oddech.I BUM. Straciła równowagę upadając z hukiem na ziemię.Niestety bądź stety runęła na kogoś.Otworzyła oczy i ujrzała twarz mężczyzny o pięknych,brązowych ,przenikliwych oczach.Były tak hipnotyzujące że gdyby nie świst lokomotywy nie wróciłaby do rzeczywistości.Zaraz na jej polikach pojawiły się rumieńce.
-Matko,przepraszam,to moja wina....głupia...zamknęłam oczy..znaczy nie chciałam..po prostu on mnie zdenerwował..i wtedy...-słowa wylatywały z jej ust z prędkością światła.Zawsze tak było gdy się denerwowała.Ale dlaczego akurat teraz?Mężczyzna uśmiechnął się ciepło i chwycił jej dłoń.
-Spokojnie ,nikt nie zginął,to tylko mały wypadek.Zaśmiała się nerwowo,po czym oboje wstali.
-Dziękuję,po prostu ...nie ważne...Twarz mężczyzny zasmuciła się.
-Na pewno,wszystko w porządku? Spojrzała na niego.Po raz pierwszy ktoś pyta ją jak się czuje ,znaczy się mężczyzna i to przystojny.
-Taak-zająknęła się .Odetchnął głęboko.
-To dobrze,a tak właśnie ,nie przedstawiłem się ..Remus Lupin.
-Ja nazywam się Beth Weasley.
-Miło mi.
-Mnie również.
I tak stali patrząc się na siebie,nie zwracając uwagi na czas.Nie byli nawet zawstydzeni.
-Ja.. muszę sprawdzić co się dzieję w innych przedziałach..wiesz..pierwszoroczni.Dziewczyna ocknęła się z transu i rzekła: och,oczywiście ,jeszcze raz przepraszam.
-Nie ma za co.Do zobaczenia. Pożegnał się i wszedł do pierwszego przedziału.
-Tak..do zobaczenia...-wyszeptała opierając się o okno.Przymknęła powieki wracając myślami do tych złocistych i tajemniczych oczu.Czuła że szybko się ich nie pozbędzie z umysłu.Fakt mężczyzna był nieco starszy i mógłby być jej nauczycielem,ale miał w sobie to coś co nie pozwalało o sobie zapomnieć.A może to dlatego że był po prostu życzliwy?Że nie zwrócił uwagi na jej nazwisko i nie wygłosił głupiego komentarza?Że nie odwrócił się plecami z gniewną miną i ruszył do przodu bez słowa?W tej chwili nie miała pojęcia dlaczego.Wolała się skupić na nim samym.
Boże..co mi się stało??!!-pomyślała -Zamieniłaś z nim tylko parę słów i jeszcze zachowałaś jak kompletna idiotka...O czym ty myślisz??!! Przestań!!-zbeształa się w myślach
-Wszystko w porządku?-zapytał młody Malfoy przechodząc obok-Właśnie cię szukałem? To prawda,że przywaliłaś Ronowi? Heh..muszę przyznać jestem z ciebie dumny. Czy ty...się rumienisz??
Dziewczyna szybko spojrzała na niego powracając na ziemię.
-Ja..nie..znaczy...chodźmy z stąd..wiesz gdzie..-uśmiechnęła się tajemniczo.On wiedział o co chodzi.Wziął ją za rękę i dotarli na koniec pociągu gdzie za pomocą zaklęć ukryli swój mały przedział.W dawnych czasach,w czasach wojny przewożono tam jedzenie i leki dla poszkodowanych.Znaleźli to miejsce rok temu kiedy dziewczyna nie wytrzymywała zachowania Rona.Zajęli miejsca przy oknie by obserwować widoki za oknem.Rozległe pola,geste lasy i ogromne jeziora.Lubiła te krajobrazy,wpatrując się w nie mogła się wyciszyć i pomyśleć.Dlatego Draco nic nie mówił i cierpliwie czekał wiedząc że potrzebuje chwili oddechu.
-Tak to prawda,przywaliłam mu.Z jednej strony dostał za swoje,ale z drugiej czuję się z tym okropnie.Nigdy coś takiego mi się zdarzyło.Zawsze kontrolowałam emocje,no..starałam się,ale udawało mi się,a dzisiaj po prostu czułam że zaraz wybuchnę..przecież oni nie robią nic złego,po prostu są razem,szczęśliwi..dlaczego mi to przeszkadza...jestem szurnięta.
Malfoy szturchnął ją ramieniem.
-Przestań-krzyknął-Nie masz prawa tak mówić.A Ron zasłużył sobie na to.Już za samo przyjście na świat powinien..-przerwał widząc jej karcący wzrok.-Tak wiem,to wciąż twój brat.Czasem o tym zapominam.Jesteś taka inna..lepsza niż on.A po za tym wracasz do szkoły i zaczną się treningi Quiddicha to wyrzucisz z siebie tą energię.
Beth prychnęła gdyż zdawała sobie sprawę że to i tak nic nie da,ale była mu wdzięczna za radę.
-A jak tam Connie?-zmieniła temat żeby nic więcej z niej nie próbował wyciągnąć.
-A..Connie bardzo dobrze. Spotkaliśmy się kilka razy w wakacje i było..miło-odpowiedział błagając w myślach by dalej nie pytała. Connie była od niego rok młodsza i należała do Ravenclawu. Była zabawna i pomocna,ale nie sądził by wyszło z tego coś więcej.Po prostu nie czuł tego czegoś(nikt nigdy tego nie nazwał ale  kiedy nadeszło to się to czuło).Była tylko koleżanką z którą czasem można oderwać się od szkoły i pogadać na inne tematy. Beth zauważyła jego niepewność więc nie pytała.W milczeniu dojechali do stacji.
-Pójdę po bagaż-wycedziła jednocześnie wzdychając
-Dasz radę-poklepał ją po ramieniu i wyszedł z pociągu.Na szczęście w przedziale już nikogo nie było więc przynajmniej do kolacji nie będzie musiała się tłumaczyć Hermionie dlaczego to zrobiła.Sięgnęła ręką po torbę i syknęła .Nadgarstek wciąż był zaczerwieniony i teraz dziwnie spuchnięty.Pod ciężarem bagażu niebezpiecznie  zachwiała się i gdyby nie silne objęcie wokół talii upadłaby na podłogę.Spojrzała w górę i znów te oczy.
-Sądzę,że w takim stanie przyda ci się pomoc.

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Epilog

Tej nocy niebo rozświetlało milion migoczących punkcików,po środku srebrny księżyc w całej swej okazałości.Pod bijącą wierzbą siedziała młoda kobieta wtulona w ramię tego jedynego.Cieszyli się chwilą tylko dla siebie,wreszcie mogli być razem.
-Wiedziałeś?-zapytała uśmiechając się tajemniczo.
-Od samego początku.-odpowiedział całując ją w czubek głowy.-Boże jaki on piękny...wiesz..ja jeszcze nigdy nie widziałem go w pełni...znaczy jako człowiek..
Odwróciła głowę by spojrzeć na niego.Uwielbiała jego oczy,takie ciepłe i pełne uczucia.Uwielbiała jego włosy,jasne i miłe w dotyku.Uwielbiała smak jego ust czasem były bardzo zachłanne a czasem takie delikatne.Uwielbiała moment w którym patrzyli sobie głęboko w oczy...tak ten moment z pewnością lubiła najbardziej. Po chwili spojrzał na nią i obdarzył tym swoim słodkim uśmiechem.Tak bardzo ją kochał.Nie potrafił znaleźć odpowiednim słów,wiedział że dla nich takie nie istnieją.Byli wyjątkowi,jedyni w swoim rodzaju.Byli nierozłączni,wied
ział o tym gdy po raz pierwszy się spotkali.Nie przypuszczał tylko tego,że ona go pokocha.Takiego potwora...zabroniła mu tak mówić.Tak wiele w jego  życiu zmieniła, ale on pragnął tych zmian. Pragnął być jak najbliżej niej już na zawsze.
-A jeśli to tylko złudzenie,czary?A jeśli to wszystko jest snem?-szepnęła drżącym głosem.Natychmiast przyciągnął ją do siebie i pocałował tak zmysłowo i namiętnie aż poczuła dreszcze w całym ciele.Pogłaskał ją po poliku i powiedział:
-Jesli to sen to ja nie chcę się  już nigdy obudzić.